- Szczegóły
- Kategoria: Aktualności
- Odsłon: 4966
W przyszłym roku kwalifikacja wojskowa rozpocznie się 1 lutego, a zakończy pod koniec kwietnia 2024 r. Liczba wezwanych do stawienia się resort obrony narodowej oszacował na 230 tysięcy. Wojsko wezwie także kobiety, o ile posiadają odpowiednie kwalifikacje. Dla Wojskowych Centrów Rekrutacji to okazja na pozyskanie ochotników do szkół wojskowych czy też na odbycie dobrowolnej zasadniczej służby wojskowej.
Na stronie Rządowego Centrum Legislacji opublikowano projekt rozporządzenia MON w sprawie kwalifikacji wojskowej w okresie od 1 lutego do 30 kwietnia 2024 r. Celem tej kwalifikacji jest dokonanie oceny zdolności fizycznej i psychicznej do czynnej służby wojskowej ok. 230 tys. osób. Założono przy tym, że będzie funkcjonowało około 390 powiatowych komisji lekarskich.
Po wejściu w życie ustawy z 11 marca 2022 ustawy o obronie Ojczyzny, za przeprowadzenie kwalifikacji wojskowej odpowiada resort obrony narodowej ( poprzednio wspólnie MON i MSWiA). Bieżący nadzór nad przygotowaniem i przebiegiem kwalifikacji wojskowej mają sprawować wojewodowie, a przeprowadzają starostowie i prezydenci miast na prawach powiatu.
Zgodnie z art. 59 tej ustawy, kwalifikacja wojskowa obejmuje mężczyzn, którzy w danym roku kalendarzowym kończą 19 lat życia, a także te osoby, które nie dopełnią tego obowiązku do 60 lat, jeżeli nie posiadają określonej kategorii zdolności do czynnej służby wojskowej. Ochotnicy do tego wieku mogą bowiem ustalić kategorię zdrowia.
Jakie roczniki zostaną wezwane na kwalifikację
W 2024 r. wezwani do kwalifikacji wojskowej będą przede wszystkim mężczyźni w wieku 19 lat (urodzeni w 2005 r.), mężczyźni w wieku 20-24 lat urodzeni w latach 2000-2004, którzy nie posiadają określonej kategorii do czynnej służby wojskowej, a także osoby, które w latach 2022 i 2023 zostały uznane za czasowo niezdolne do służby ze względu na stan zdrowia (gdy okres niezdolności upływa przed zakończeniem kwalifikacji).
Ponadto kwalifikacji podlegają kobiety urodzone w latach 1997-2005 , które posiadają wykształcenie lub kwalifikacje zawodowe, poszukiwane przez wojsko. Szczegóły określa rozporządzenie Rady Ministrów z 13 lipca 2023 r. w sprawie wskazania grup kobiet poddawanych obowiązkowi stawienia się do kwalifikacji wojskowej.
Chodzi o kobiety posiadające wykształcenie lub kwalifikacje zawodowe wymagane do wykonywania zawodów medycznych, weterynaryjnych, morskich oraz lotniczych, a także zawodów: psychologów, rehabilitantów, radiologów, diagnostów laboratoryjnych, informatyków, teleinformatyków, nawigatorów oraz tłumaczy.
Komisja przydziela kategorie wojskowe
Kwalifikacja wojskowa kończy się nadaniem kategorii wojskowej:
- A - zdolny do czynnej służby wojskowej
- B - czasowo niezdolny do czynnej służby wojskowej (12 lub 24 miesiące)
- D - niezdolny do czynnej służby wojskowej w czasie pokoju
- E - trwale i całkowicie niezdolny do czynnej służby wojskowej w czasie pokoju oraz w czasie ogłoszenia mobilizacji podczas wojny.
Zgodnie z nowelizacją ustawy o AMW oraz innych ustawach (Dz.U z 14.09.2023, poz. 1872), która wchodzi w życie pod koniec września, w ustawie o obronie Ojczyzny uelastyczniono przepisy dotyczące zmiany kategorii zdrowia. Po zmianie przepisów możliwa będzie zamiana kategorii zdrowia D na A (zdolny do służby wojskowej). Zdaniem resortu dotychczasowe przepisy nie uwzględniały postępu medycyny. A u wielu osób, od czasu kwalifikacji wojskowej nastąpiła poprawa stanu zdrowia np. w wyniku zastosowania w leczeniu nowych technologii medycznych. Zmiana przepisów pozwoli tym osobom wstąpić do wojska, na co liczy MON.
Każdy kto stawi się do kwalifikacji otrzyma stopień szeregowego
Każda osoba, która stawi się do kwalifikacji wojskowej otrzyma stopień szeregowego. Nie każdy otrzyma książeczkę wojskową. Będzie przeznaczona jedynie tym ochotnikom, którzy będą chcieli założyć mundur.
Jeśli nie będzie zainteresowany służbą w wojsku zostanie przeniesiony do tzw. rezerwy pasywnej. W tym okresie przedstawiciel WCR będzie zachęcał osoby do odbycia dobrowolnej wojskowej służby zasadniczej, studiami w akademii wojskowej lub nauką w szkole podoficerskiej. Zachętą na początek jest uposażenie zasadnicze w wysokości 4960 zł, które dla osób do 26 roku życia nie jest opodatkowane, ale z odliczeniem ubezpieczenia zdrowotnego ( 9 proc.).
Koszty przeprowadzenia kwalifikacji w 2024 r. oszacowano 48,3 mln zł. Środki zaplanowano w budżetach poszczególnych wojewodów. R.Ch.
- Szczegóły
- Kategoria: Aktualności
- Odsłon: 3609
Premier Mateusz Morawiecki zapowiedział kontrole na granicy polsko-słowackiej. Jest to efekt wzrostu nielegalnej migracji przez tzw. szlak bałkański. Wiedzie on przez państwa bałkańskie, Węgry, Słowację i Polskę do Niemiec.
Liczba nielegalnych imigrantów rośnie
Od jakiegoś czasu obserwujemy ogromny wzrost liczby osób, które nielegalnie przedostały się do Europy. Sprawa wzbudza coraz większe kontrowersje i międzynarodowe reakcje. Europę ogarnęła fala niechęci do imigrantów spoza UE, rządy prześcigają się w pokazaniu jak bardzo chcą uszczelnić granice. Duży problem mają Niemcy. Od stycznia 2023 roku, według oficjalnych danych zatrzymano przy granicy z Polską już około 60 tys. nielegalnych imigrantów. To dwukrotny wzrost of 2021 roku. W kraju nie chcą więcej przybyszów. Niemieckie władze lokalne i przedstawiciele przedsiębiorców chcą stacjonarnych kontroli na granicy. Nielegalna imigracja powoduje wzrost skrajnych nastrojów i poparcie dla partii populistycznych. Niemiecki rząd chcąc ratować poparcie zapowiedział wprowadzenie doraźnych kontroli na granicy z Polską. Ma to być odpowiedź na kryzys i pokazanie, że władza rozumie obywateli. Kanclerz Olaf Scholz nie chce popełniać błędów Angeli Merkel i negatywnie wypowiada się na temat migrantów. Mimo, że lewicowe SPD zawsze popierało imigrację, teraz stara się obarczyć winą za sytuację na granicach inne kraje. Stąd mocna reakcja Scholza na “Aferę wizową” w Polsce.
Premier Morawiecki chce kontroli na granicy polsko-słowackiej
Odpowiedzią na reaktywację szlaku bałkańskiego mają być wyrywkowe, a w niektórych miejscach stałe kontrole busów, autobusów i samochodów osobowych na granicy ze Słowacją. Przemytnicy coraz częściej wybierają trasę przewozu migrantów m.in. przez Słowację, Polskę i dalej do Niemiec. Spowodowane jest to tym, że w ostatnich latach władze Niemiec wzmocniły kontrole na granicy z Austrią. Sytuacja ta spowodowała konieczność znalezienia nowej drogi - tak padło na szlak przez Polskę.
Słowacki rząd podaje, że w ostatnim roku liczba ujawnianych nielegalnych migrantów w tym kraju wzrosła dziewięciokrotnie. Pokazuje to, że sprawa jest poważna, a granica polsko-słowacka do tej pory nie była w żaden sposób chroniona. Teraz ma się to zmienić. Do kontroli granicy przeznaczeni mają zostać funkcjonariusze z dwóch oddziałów SG (karpackiego i bieszczadzkiego). Wydaje się, że pierwsze skrzypce odgrywać będzie Karpacki Oddział SG, który stricte zajmuje się ochroną granicy polsko-słowackiej.
Kontrole mają zmniejszyć presję migracyjną na granicę polsko-niemiecką. Informacje wskazują, że po naszym kraju w celu dostania się do Niemiec podróżują tygodniowo setki nielegalnych migrantów. Na razie wiadomo, że kontrole mają być w większości wyrywkowe, a SG ma sama oceniać, który pojazd należy skontrolować. W przyszłości można się spodziewać ustanowienia stałych punktów kontroli pojazdów na głównych drogach w pobliżu granicy.
Granica polsko-litewska również pod specjalnym nadzorem?
Rząd na razie nie informuje czy na granicy Polski z Litwą w przyszłości też są planowane dodatkowe kontrole. Kraje bałtyckie gorzej radzą sobie z presją migracyjną ze strony Białorusi. Reżim Łukaszenki po wzmocnieniu granicy polsko-białoruskiej skoncentrował się na przerzucaniu migrantów na Litwę i Łotwę. Potem przemytnicy przewożą ich przez Polskę do Niemiec. Państwa bałtyckie podjęły środki zaradcze, jednak granice nadal pozostają nieszczelne.
Komisja Europejska niezadowolona
W komunikacie KE przypomniała, że kraje należące do Strefy Schengen nie mogą wprowadzać stałych kontroli na wewnętrznych granicach UE. O dziwo reakcja KE miała miejsce w związku z wypowiedziami Olafa Scholza i innych członków niemieckiego rządu na temat wprowadzenia ewentualnych kontroli na granicy polsko-niemieckiej.
KE przypomniało, że kontrole mogą być tylko czasowe, doraźne, a ich wprowadzenie musi być poparte naprawdę ważnym interesem. Przypomnijmy, że najczęstszym powodem wprowadzenia takich kontroli jest odbywanie się ważnych imprez np. sportowych czy międzynarodowych spotkań o charakterze politycznym lub polityczno-wojskowym.
Unia Europejska zdaje się zauważać problem nielegalnej migracji. Niedawno szefowa Komisji Europejskiej – Ursula von der Leyen odwiedziła włoską wyspę Lampedusa, na którą w ostatnim czasie przybywa tysiące migrantów. Na Lampedusie padła propozycja utworzenia dziesięciopunktowego planu poradzenia sobie z kryzysem. W nim mówiono o wsparciu od unijnych instytucji w radzeniu sobie z kryzysem, porozumieniu z Tunezją, relokacji migrantów już przybyłych do Europy czy kampanii medialnej realizowanej poza UE zniechęcającej do podróży. Zwrócono dodatkowo uwagę na konieczność zintensyfikowania działań patrolowych na Morzu Śródziemnym realizowanym przez służby różnych krajów UE.
Na razie jednak Europa zamyka się wewnątrz. Szlaki do Europy są nadal otwarte, a to one powodują problem. Zamykanie granic między krajami UE tylko pozornie poprawia sytuację. Efektem przypływania migrantów do Włoch, Grecji czy Hiszpani jest dzisiejsza sytuacja w obrębie Polski, Słowacji czy krajów bałkańskich. Jeśli nie zatrzyma się migrantów w drodze do Europy samo blokowanie szlaków nic nie da.
Europa zmienia myślenie. Trwało to wiele lat, jednak ostra reakcja społeczeństw państw europejskich, które sprzeciwiają się migracji doprowadziła do zmiany nastawienia decydentów i prób rozwiązania problemu.
Autor: Mateusz Bartczak
zdjęcie: SG
- Szczegóły
- Kategoria: Aktualności
- Odsłon: 137861
Przyjmując projekt przyszłorocznej ustawy budżetowej i ustając waloryzacje wynagrodzeń w sferze budżetowej na poziomie 12,3 proc. – podobnym jak emerytur i rent, rząd nie podał terminu od kiedy będą podwyższane uposażenia w 2024 r. Zabrakło bowiem ustawy okołobudżetowej. Okazuje się, że rekompensata wysokiej inflacji dla służb mundurowych ma nastąpić – podobnie jak w ubiegłym roku - od marca, co i tak nie ograniczy liczbę wypowiedzeń ze służby. Tylko do końca sierpnia do cywila odeszło ponad 8,5 tysięcy policjantów, podczas gdy w porównywalnym okresie roku ubiegłego „tylko” 3,8 tys. funkcjonariuszy.
Dane te zostały ujawnione podczas rozmowy wiceszefa MSWiA Macieja Wąsika z portalem infosecurity24.pl. Wiceminister stwierdził bowiem, że waloryzacja uposażeń od 1 stycznia, a emerytur – od 1 marca byłaby zbyt kosztowna dla budżetu państwa, gdyż „każdy, kto miałby możliwość odejścia odczytałby to w jednoznaczny sposób: otrzymuję zwaloryzowane uposażenia, a potem odchodzę na emeryturę i też dostaję waloryzację, czyli w efekcie mamy dwa razy po 12,3 proc.". Byłby to wzrost o jedną czwartą świadczenia.
Należy przypomnieć, że w pierwotnym projekcie budżetu uposażenia miały zwiększyć się o 6,6 proc. Pod naciskiem związkowców z resortu spraw wewnętrznych, kierownictwo MSWiA przekonało rząd, by wszyscy w służbach mundurowych otrzymali waloryzację na poziomie 12,3 proc. Ta sytuacja dotyczy jedynie służb mundurowych. Cywilni pracownicy sfery budżetowej będą mieli podwyższane pensje od stycznia 2024 r. W projekcie budżetu na 2024 r. zapisano wzrost wynagrodzeń dla każdego pracownika jednym wskaźnikiem – o 6,6 proc. A oprócz tego przewidziany jest wzrost funduszu wynagrodzeń o 5,7 proc. na różne cele, w tym wyrównanie skutków wzrostu płacy minimalnej w 2024 r. – od stycznia do 4224 zł ( wzrost o 21,5 proc.) oraz do 4300 zł brutto od 1 lipca. Razem daje to 12,3 proc., ale to nie znaczy – jak podkreślają eksperci – że wynagrodzenia każdej osoby zatrudnionej w strefie budżetowej wzrosną o 12,3 proc.
Nie wiadomo jaki będzie ostateczny kształt przyszłorocznej ustawy budżetowej, bowiem po wyborach nie są wykluczone poprawki nowego rządu. Jeśli władzę przyjmie opozycja, to jeden z postulatów PO dotyczy podwyżki wynagrodzeń w budżetówce nawet o 20 proc., a w przypadku nauczycieli nawet o 1,5 tys. zł miesięcznie. Tym niemniej obecny rząd Mateusza Morawieckiego powinien do połowy października przyjąć tzw. ustawę około budżetowej na 2024 r., w której zostanie podany termin podwyższenia zapisanej w projekcie ustawy budżetowej kwoty bazowej dla żołnierzy i funkcjonariuszy z 1740,64 zł brutto obecnie do 1 855,52 zł ( byłby to wzrost o 6,6 proc. – pozostałe 5,7 proc. jest na razie tajemnicą). Nie jest wykluczone, że w przyszłym roku funkcjonariusze MSWiA, a także prawdopodobnie innych służb, w tym również żołnierze zawodowi wywalczą świadczenie za długoletnią służbę już po 10 latach. Obecnie otrzymują 5 proc. uposażenia po 15 latach i ten dodatek rośnie o 1 proc. aż do 25 lat, ale dopiero po 32 latach wliczany jest do podstawy wymiaru emerytury. Po 25 i 28,5 latach służby mundurowi otrzymują tzw. balonikowe, czyli dodatek w wysokości odpowiednio 1500 zł i 2500 zł miesięcznie.
Wiceszef MSWiA ujawnił, że podwyżka dla służb mundurowych będzie od 1 marca 2024 r., informując jednocześnie, że gdyby w ubiegłym roku nie było znaczącej różnicy w waloryzacji uposażeń oraz rent i emerytur, policja byłaby o 4 tys. funkcjonariuszy liczniejsza.
Policjanci raczej nie wierzą w lepszą przyszłość, o czym świadczy prawie trzykrotnie większa liczba zwolnień niż rok temu, nie tylko z przyczyn finansowych, ale także z powodu upolityczniania tej formacji. Nie wiemy jak ta statystyka wygląda w wojsku. Ostatnie dane pochodzą z początku tego roku. W 2022 r. odeszło 8988 żołnierzy zawodowych, a w styczniu br. - kolejnych 4392 wojskowych. W sumie po 13 miesiącach mundur zrzuciło 13 380 osób niezwykle doświadczonych, czyli jedna dywizja. W dodatku prawie 40 proc. odchodzących z wojska nie nabywa uprawnień do emerytury. Widocznie 25 lat oczekiwania na świadczenie mundurowe w przypadku osób, które rozpoczęły służbę po 1 stycznia 2013 r. jest stanowczo za długo.
Od drugiego kwartału br. kierownictwo MON nie ujawnia danych dotyczących zwolnień z wojska, za to chętnie chwali się sporym zainteresowaniem ochotników, zwłaszcza naborem do dobrowolnej zasadniczej służby wojskowej. Na platformie X ( dawniej Twitter), szef MON pochwalił się, że pod bronią jest ok. 180 tysięcy żołnierzy i podkreślił, że „tylko obecna koalicja prawicowa jest gwarantem, że armia osiągnie zakładany poziom 300 tysięcy”. Na początku września było 126 163 żołnierzy w służbie zawodowej, w tym również w części WOT, w terytorialnej służbie wojskowej - ok. 32 tys., a także ponad 20 tys. żołnierzy DZSW. NIK ujawnił, że na koniec 2022 r. było 118,3 tys. żołnierzy zawodowych (wzrost o prawie 8 tysięcy) oraz 31,7 tys. żołnierzy TSW ( wzrost raczej symboliczny).
Za to MON odnotował sukces w pozyskiwaniu ochotników do DZSW, bowiem do wojskowych centrów rekrutacji wpłynęło - jak ujawnił gen. bryg. Mirosław Bryś, szef CWCR 51 tys. wniosków o wstąpienie do Wojska Polskiego, z tego 37 tys. do DZSW. Limit etatów DZSW na 2023 r. wynoszący 25 tys. żołnierzy został osiągnięty w sierpniu br. i za zgodą szefa MON zwiększony do 30 tysięcy. Nie wiadomo ilu żołnierzy rezygnuje w trakcie szkolenia podstawowego i specjalistycznego, zasilając rezerwy mobilizacyjne na czas „W”.
Wielu żołnierzy zawodowych i funkcjonariuszy, z częścią lub pełną wysługą emerytalną , zastanawia się czy, a jeśli tak – kiedy należy odejść do cywila, aby skorzystać z wszystkich, przysługujących świadczeń. W przypadku kadry zawodowej WP, należy przypomnieć, że zgodnie z art. 230 ustawy o obronie Ojczyny, żołnierz zawodowy może w każdym czasie wypowiedzieć stosunek służbowy zawodowej służby wojskowej bez podawania przyczyny. Rozstanie z wojskiem następuje po upływie 3 miesięcy od dnia złożenia wypowiedzenia, ale ten okres może być skrócony za pisemną zgodą żołnierza.
Wybór odejść do cywila czy pozostać w służbie nie jest prosty, bo wielką niewiadomą może być nie tylko zmiana priorytetów ekipy rządzącej po wyborach parlamentarnych, ale także wysokość inflacji i wynikająca z tego tytułu waloryzacja wynagrodzeń i uposażeń.
Obecnie beneficjentami stali się najniżej wynagradzani pracownicy, gdyż rosną realne pensje minimalne w państwie kosztem pracodawców oraz emeryci i renciści do wysokości średniego świadczenia, otrzymujący „trzynastkę” i „czternastkę”, w przeciwieństwie do pracowników budżetówki. To może się zmienić. Jak przewidują ekonomiści, jednocyfrowa inflacja, ale w granicach 5-10 proc. może nam towarzyszyć jeszcze przez 2-3 lata. Nadal bowiem wiele cen jest zamrożonych i regulowanych przez państwo m.in. energia i paliwa, a jak uczy przykład Węgier po wyborach, utrzymanie tej sytuacji w dłuższym okresie nie będzie możliwe.
Z wysokiej inflacji najbardziej skorzystał rząd, ściągając VAT od wyższych cen towarów i usług. Okazuje się, że skutki tego ukrytego podatku mają także wpływ na politykę kadrową w resortach mundurowych. Stąd przesunięcia z waloryzacją uposażeń o dwa miesiące, których nie byłoby gdyby ceny towarów i usług konsumpcyjnych były utrzymane w ryzach, a polityka pieniężna bardziej restrykcyjna.
Wolin
Zdjęcie: 11 LDKP
- Szczegóły
- Kategoria: Aktualności
- Odsłon: 17232
- Przyjęty przez Sejm projekt ustawy budżetowej zawiera nominalnie największy budżet (848 mld zł) oraz największy deficyt w dziejach III RP.
- Budżet na 2024 r. opiera się na 3 filarach: obronności, pomocy społecznej (zwłaszcza wobec rodzin) i ochronie zdrowia.
- Ważną cześcią budżetu będą obowiązkowe ubezpieczenia społeczne, których poziom ma wrócić do tego sprzed pandemii.
Pod koniec sierpnia rząd przyjął projekt ustawy budżetowej na 2024 r. Zakłada on wydatki na poziomie 848 mld zł (23,2% PKB) oraz deficyt wynoszący 164,4 mld zł (4,5% PKB). Nominalnie jest to największy budżet i największy deficyt, co nie powinno zaskakiwać ze względu na wzrost PKB, stosunkowo wysoką inflację oraz niepewną sytuację gospodarczą i geopolityczną. Najwięcej środków rząd planuje przeznaczyć na obowiązkowe świadczenia społeczne, obronę narodową i rodzinę. W stosunku do 2019 r. najbardziej mają wzrosnąć wydatki na ochronę zdrowia, a najmniej na kulturę i pomoc społeczną.
Każdy projekt budżetu opiera się na pewnych założeniach makroekonomicznych, które odzwierciedlają przewidywania rządu dotyczące sytuacji gospodarczej w nadchodzącym roku. Według Ministerstwa Finansów PKB Polski ma w 2024 r. wzrosnąć o 3% w ujęciu realnym, co sytuowałoby Polskę w szybciej rozwijającej się części UE, jednak nie w ścisłej czołówce.
Ponadto rząd zakłada inflację na poziomie 6,6% oraz bezrobocie rejestrowane na poziomie 5,2%, co oznacza spowolnienie wzrostu cen przy jednoczesnym utrzymaniu obecnego poziomu bezrobocia. Dla porównania Polski Instytut Ekonomiczny przewiduje średnią inflację na poziomie 7,9%, wzrost PKB o 2,2% oraz bezrobocie na poziomie 5,5%. Z założeń przyjętych przez rząd wyłania się zatem stosunkowo pozytywny obraz sytuacji gospodarczej w przyszłym roku.
Kolejny istotny element projektu budżetowego to poziom deficytu, który w 2024 r. ma sięgnąć niemal 165 mld zł. Jest to drugi największy deficyt (jako % PKB) od 2015 r. Tylko u szczytu pandemii w 2020 r. wynosił on więcej. Relatywnie wysoki poziom deficytu jest przede wszystkim konsekwencją wzrostu wydatków państwa.
Premier Mateusz Morawiecki wskazuje, że wydatki w 2024 r. będą skoncentrowane wokół 3 głównych filarów: bezpieczeństwa, programów społecznych i ochrony zdrowia. Jeśli spojrzymy na to, jak mają się zmienić wydatki budżetu państwa na poszczególne sfery w 2024 r. w stosunku do 2019 r., to rzeczywiście okaże się, że w ujęciu nominalnym najbardziej wzrosną wydatki na ochronę zdrowia, obronę narodową i rodzinę.
Rząd na wszystkie te dziedziny ma zamiar przeznaczyć ponad 2 razy (w przypadku ochrony zdrowia ponad 3 razy) więcej środków niż 5 lat temu. Chociaż na pierwszy rzut oka może to wyglądać na znaczący wzrost, to w ujęciu realnym, tj. po uwzględnieniu inflacji, przestaje być on tak imponujący. Inflacja skumulowana w tym czasie wyniesie zapewne ok. 50% (według danych GUS-u już teraz od stycznia 2019 r. wynosi ponad 40%).
Wydatki na 3 filary wskazane przez premiera mają stanowić ok. 25% całego budżetu państwa w 2024 r. Koszty finansowania obowiązkowych ubezpieczeń społecznych to 1/5 całego budżetu. Ich wartość ma wzrosnąć dwukrotnie od 2019 r. Oprócz tego zdecydowanie wzrośnie koszt obsługi długu publicznego, który ma stanowić 8% budżetu w 2024 r.
Należy zaznaczyć, że powyższe liczby uwzględniają jedynie tę część wydatków na poszczególne obszary, która bezpośrednio podlega rządowi w ramach budżetu państwa. Kiedy premier Mateusz Morawiecki mówił o wydatkach na poziomie 190 mld zł na służbę zdrowia lub 158 mld zł na obronę narodową, to uwzględniał również pozabudżetowe środki finansowania (przede wszystkim chodzi o składki na NFZ, które są głównym źródłem finansowania służby zdrowia w Polsce, oraz Fundusz Wsparcia Sił Zbrojnych). Bezpośrednie wydatki budżetu państwa na ochronę zdrowia mają w 2024 r. wynieść niecałe 30 mld zł, a na wojsko nieco poniżej 100 mld zł.
Kto straci w tym roku?
Jasne jest również to, które obszary wydatkowania nie należą do priorytetów rządu. Wzrost wydatków w latach 2019-2024 na wymiar sprawiedliwości, kulturę, oświatę i bezpieczeństwo wewnętrzne ma oscylować w okolicach 70%. Biorąc pod uwagę skumulowaną inflację na poziomie 40%, można uznać, że realne nakłady nieznacznie wzrosną, co najpewniej wynika przede wszystkim z postępującego rozwoju gospodarczego oraz rosnących pensji w sektorze prywatnym.
Wydatki na naukę i szkolnictwo wyższe oraz pomoc społeczną wzrosną o mniej niż 40% od 2019 r., co po uwzględnieniu inflacji oznacza realny spadek nakładów na te sfery z budżetu państwa. O ile trudno znaleźć dobre strony mniejszego wydatkowania na naukę i szkolnictwo wyższe, o tyle w przypadku pomocy społecznej sytuacja nie jest jednoznaczna.
Spadek wydatków na pomoc społeczną może być konsekwencją poprawy sytuacji materialnej niektórych osób – przekroczenia progu uprawniającego do zasiłku, znalezienia pracy – co należałoby postrzegać pozytywnie. Oczywiście nie zmienia to faktu, że sytuacja niektórych osób korzystających z pomocy społecznej mogła ulec pogorszeniu w związku ze stagnacją wydatków państwa w tym zakresie.
Polska obronnością stoi
Najbardziej jaskrawa jest zmiana udziału wydatków na obronę narodową. Chociaż w 2024 r. wydatki będą największe w historii (nominalnie), to ich udział w całym budżecie był większy w 2023 r. o 1 punkt procentowy. Mimo tego wydatki na obronę narodową w przyszłym roku będą stanowiły znacznie większą część całego budżetu, niż było to przed pandemią. To oczywiste, że jedną z konsekwencji inwazji Rosji na Ukrainę jest zwiększenie znaczenia wydatków na zbrojenia w budżecie Polski. Najpewniej jest to najistotniejsza zmiana budżetowa na przestrzeni ostatniej kadencji. Czas pokaże, na ile jest ona trwała.
Oprócz wydatków na obronę narodową większy udział w budżecie w 2024 r. w stosunku do 2019 r. będą miały również wydatki na ochronę zdrowia i rodzinę, których udział ma wzrosnąć o ok. 1,5 punktu procentowego. Wzrost znaczenia tych kategorii jest spójny z priorytetami rządu wskazanymi w trakcie konferencji prasowej premiera Mateusza Morawieckiego. Wydatki na rodzinę i ochronę zdrowia mają w przyszłym roku wzrosnąć zarówno nominalnie, jak i relatywnie do innych wydatków państwa.
Zwiększenie znaczenia niektórych kategorii wydatków musi wiązać się ze spadkiem znaczenia innych. W planowanym budżecie udział wydatków na oświatę, naukę i szkolnictwo wyższe, kulturę, bezpieczeństwo wewnętrzne, wymiar sprawiedliwości i administrację spadnie w stosunku do poprzednich lat.
Na żadną z tych kategorii rząd nie przeznaczy jednak mniej pieniędzy niż w 2023 r. Niemniej, biorąc pod uwagę stosunkowo wysoki wzrost dochodów i wydatków państwa, można spodziewać się, że niektórzy pracownicy „budżetówki” mogą poczuć się odstawieni na boczny tor.
***
Chociaż budżet na 2024 r. z pewnością będzie ulegał pewnym zmianom w miarę upływu czasu, to ogólny kierunek przyjęty przez rząd powinien zostać ten sam. Głównym kosztem strategii 3 filarów jest stagnacja potencjału intelektualnego polskiej młodzieży i potencjału naukowego polskich uczelni. Nie należy również liczyć na lepszą dostępność do kultury lub przyspieszenie postępowań sądowych.
Przyjęty przez rząd projekt budżetu odzwierciedla zarówno nadchodzące wybory parlamentarne, jak i klimat czasów, w których przyszło nam żyć. Wskutek pandemii światło dzienne ujrzały narastające od wielu lat problemy służby zdrowia, a utrudniony dostęp do lekarzy przyczynił się do powstania długu zdrowotnego.
Zmieniające się priorytety rządu dostrzeżemy również, gdy przeanalizujemy to, jak zmieniał się udział poszczególnych kategorii wydatków w całym budżecie państwa na przestrzeni lat. W przyszłym roku udział wydatków na obowiązkowe ubezpieczenia społeczne ma wzrosnąć o ok. 4 punkty procentowe w stosunku do 2023 r., jednak ten wzrost de facto oznacza powrót do sytuacji sprzed pandemii. Trudno zatem postrzegać wzrost wydatków w tym zakresie jako przeniesienie ciężaru budżetu w kierunku obowiązkowych ubezpieczeń społecznych. Chodzi raczej o podtrzymanie poziomu zaangażowania państwa, do którego wyborcy byli przyzwyczajeni przed wyborami.
Jakub Terlikowski ( www.klubjagiellonski.pl)
autor ilustracji: Julia Tworogowska
- Szczegóły
- Kategoria: Aktualności
- Odsłon: 5503
Relacje polsko-ukraińskie nigdy nie były bardzo dobre. W naszym kraju pamięta się ludobójstwo na Wołyniu. Także Ukraina miała za złe Polsce traktowanie ich rodaków w okresie międzywojennym. Jednak po wybuchu wojny 24 lutego 2022 roku wydawało się, że władze obu krajów przekreśliły to co było złe grubą kreską. Obiecano pomoc, a niektórzy mówili wręcz o przyjaźni między narodami. Teraz Ukraina chce nałożyć embargo na warzywa i owoce z Polski. Ma to być odwet za przedłużenie zakazu dla ukraińskiego zboża.
Sprawa ukraińskiego zboża
Polskę i Ukrainę poróżniła kwestia zboża, które wjeżdżało do naszego kraju z ogarniętej wojną Ukrainy. Tańsze zboże ze wschodu wypierało nasze. W konsekwencji ceny mocno spadły, a polscy rolnicy nie byli wystarczająco konkurencyjni. Rynek się załamał, a rząd obiecał pomoc. Inne kraje Unii Europejskiej graniczące z Ukrainą miały podobny problem. Trwające kilka miesięcy unijne embargo polepszyło sytuację, jednak z połową tego miesiąca przestało ono obowiązywać.
Polska razem z kilkoma krajami graniczącymi z Ukrainą przedłużyły zakaz co wywołało furię ze strony ukraińskich władz. Już chwilę po przedłużeniu embarga strona ukraińska złożyła na Polskę skargę do Światowej Organizacji Handlu. Jej zdaniem działanie naszego kraju jest bezprawne. Ukraina według deklaracji władz jest gotowa nałożyć sankcje na niektóre polskie produkty. Miejsce na rozmowy dalej jest, ale sama groźba eskalacji skutecznie jeszcze mocniej poróżniła oba kraje.
Konflikt narasta
19 września w Nowym Jorku Wołodymr Zełenski wygłosił przemówienie na 78. Sesji Zgromadzenia Ogólnego Narodów Zjednoczonych. Mówił oczywiście o ataku na swój kraj. Kontrowersję wzbudził fakt, że Zełenski pośrednio negatywnie wypowiedział się o Polsce - “Uruchomiliśmy tymczasowy morski korytarz eksportowy z naszych portów. Ciężko pracujemy nad zachowaniem szlaków lądowych dla eksportu zboża. I niepokojące jest to, jak niektórzy w Europie, niektórzy nasi przyjaciele w Europie, odgrywają w teatrze politycznym solidarność, robiąc thriller ze zbożem. Może się wydawać, że odgrywają własną rolę, ale w rzeczywistości pomagają przygotowywać scenę dla moskiewskiego aktora”. Oskarżył Polskę, że działania pomocowe były tylko na pokaz, a naprawdę władze działają na rzecz Rosji.
W kuluarach Szczytu ONZ miało dojść do spotkania Duda-Zełenski. Nie doszło jednak ono do skutku, oficjalnie z powodu opóźnień w przemówieniach na forum ONZ. Nieoficjalnie media informują, że był to tylko pretekst ze strony ukraińskiej, aby uniknąć spotkania z polskim prezydentem.
Dzień później polskie MSZ wezwało do siebie Ambasadora Ukrainy w Polsce. Zaprotestowano wobec słów Zełenskiego. Również polscy politycy wydają się skonsternowani zachowaniem najważniejszych ukraińskich władz. Zwraca się uwagę na "niewdzięczność" wschodniego sąsiada i to w czasie, kiedy na jego terytorium trwa wojna. Polska pomogła Ukrainie bardzo mocno. Podarowała swój sprzęt, zapewnia komunikację z napadniętym krajem. Południowo-wschodnia Polska stała się hubem transportowym dla broni i pomocy humanitarnej.
Negatywnie o ukraińskiej głowie państwa wypowiadają się politycy partii rządzącej, w tym Prezydent RP. A. Duda. Powiedział, że “Ukraina zachowuje się jak tonący, który chwyta się wszystkiego czego się da”. W dalszej części wypowiedzi dał do zrozumienia, że jeśli Ukraina nas “utopi” to nie dostanie więcej pomocy. Również ze strony części polskiej opozycji podkreśla się “niewdzięczność” ze strony Zełenskiego.
Niemcy ganią Polskę
Decyzję Polski, Węgier i Słowacji skrytykował minister rolnictwa i polityki żywnościowej Niemiec - Cem Özdemir. Niemcy są zadowoleni z decyzji Komisji Europejskiej, która zniosła embargo. W kontekście Polski minister wypowiedział się, że “jest solidarna z Ukrainą, kiedy jej to pasuje”. Jego zdaniem kraje, które się sprzeciwiają zniesieniu ograniczeń w transporcie zboża deklarują “niepełną solidarność z Ukrainą”.
Przypomnijmy, to Niemcy przez cały obecny wiek współpracowały z Rosją. Prominentni politycy głównie z SPD pracowali w rosyjskich firmach energetycznych. We współpracę z Rosją zaangażowane były właściwe wszystkie strony politycznego sporu. Od skrajnej lewicy, poprzez centrum, po skrajną prawicę przejawiało się zainteresowanie kontaktami i przedstawianiem tego co łączy oba narody. Wspólnym punktem była głównie gospodarka. To Niemcy realizowały z Putinem projekt gazociągów Nord Stream 1 i 2, który omijał m.in. Polskę. Ich polityka nie zmieniła się nawet po 2014 roku, kiedy Rosja zajęła Krym i wschodnią Ukrainę. Dopiero obecna sytuacja zdaje się zmieniać nastawienie. To Polska przekonywała Niemcy do pomocy. Nasz zachodni sąsiad zaczął pomagać dopiero kiedy zobaczył, że wojna tak szybko się nie skończy. Przypomnijmy także, że ta pomoc nie od razu była duża, początkowo niemiecki rząd proponował wyłącznie hełmy, później broń defensywną, a dopiero potem przeszedł do rzeczywistych działań.
W sprawie może dziwić tak ostra reakcja najwyższych władz Ukrainy. Politycy skupieni wokół Zełenskiego muszę się czuć pewnie w relacjach międzynarodowych, jeśli atakują jeden z krajów, który jest liderem w pomocy humanitarnej i wojskowej. Od czasu wybuchu regularnej wojny pozycja Ukrainy znacznie wzrosła. Kraj chce najwyraźniej zaistnieć w przyszłej geopolitycznej układance. Pytanie czy takie działania nie przyniosą niekorzystnych skutków w postaci zmniejszenia pomocy. W Polsce takie słowa już i tak padają na podatny grunt. Wiele osób uważa, że nasz kraj zbyt mocno wtrąca się w konflikt. Podnoszone są również kwestie historyczne i gospodarcze - wojna przyczynia się do podniesienia inflacji i pogorszenia życia Polaków.
Politycy w Polsce i tak wiedzą, że nie mogą przestać pomagać Ukrainie, ponieważ w sprawę zbyt mocno zaangażowane są Stany Zjednoczone. Kraj ten nie pozwoli, aby dwustronny konflikt przeszkodził im we własnych planach. USA udało się małymi środkami właściwie zniszczyć rosyjską armię i dlatego będą dążyć do kontynuacji wsparcia militarnego dla walczącej Ukrainy. Polskie władze nie mogą sobie pozwolić na gesty braku lojalności ze strony Ukrainy. Mimo trwającej wojny i konieczności pomocy należy reagować na przejawy wojny gospodarczej, którą Ukraina zdaje się rozpoczynać z sąsiadami.
Autor: Mateusz Bartczak
Zdjęcie: Jakub Szymczuk ( KPRP)
- Wysokie kary za szpiegostwo i dezinformację, z utratą emerytury mundurowej włącznie
- Ochotnik z zezem i wadą serca, czyli złagodzone kryteria zdrowotne do służby wojskowej
- Kryzys migracyjny we Włoszech. Europa już nie chce imigrantów
- Prawie trzy czwarte Polaków gotowych do obrony Ojczyzny. Wyniki badań IBRIS